"Zapach ciemności", Christina Dodd
Książka, którą kiedyś czytałam, ale nie spodobała mi się i z inicjatywy, którą pobrałam od Blanki, ponownie otworzyłam jej okładkę. I przypomniałam sobie z czym miałam problem.
Zaczynając, gdy czytam paranormal romance oczekuję albo bardzo ciętego i zachwycającego humoru, albo dużo, dużo miłości, którą potem rzygam, albo, ewentualnie, namiętności, która wprawiałaby mnie w drżenie. Jasne, świetnie jest, gdy do tej całej pikanterii dodamy dużo akcji, krwi i wybuchów. Jednak takie kąski zdarzają się rzadko, co tu dużo mówić.
Pani Dodd zawiodła mnie już na początku. No ja Was błagam! Szybciej bym się pochlastała niż wparowała praktycznie obcemu facetowi do domu, rozebrała się, porozwieszała swoje ciuchy w JEGO szafie i ubrała seksowną kieckę (że niby będę go uwodzić). Kto tak robi? Ja się pytam, kto tak robi?! A no właśnie, robi tak główna bohaterka, Ann, która nie zna takich słów jak wstyd, prywatność i obojętność. Co jest dla mnie najciekawsze to to, jak bardzo musi być ślepa bohaterka, żeby nie widzieć, że facet nie ma na nią 1. ochoty. 2. najmniejszej nawet ochoty.
Dobra, już przestaję, bo robię Wam spoiler, ale, ale! Nie ma tak łatwo, już wprowadzam następny mankament, który mnie odrzucił, czyli tenże właśnie mężczyzna. Nie wzbudził we mnie ani poczucia tęsknoty, ani bezpieczeństwa, a tym bardziej pożądania. Nawet nie przyszło mi na myśl, żeby sobie o nim pomarzyć. Który zdrowy na umyśle chłop rzuca się na babę, która ani mu się nie podoba, ani go nie pociąga, a traktuje ją w pracy jak siostrę? No ja nie wiem, jak wyobrażała to sobie autorka, ale takimi komentarzami, jakie on rzucał w czasie całej książki zabiła nie tylko nastrój, ale i fabułę.
Już przechodzę do tego, co ubodło mnie najbardziej. Jest to tematyka, czyli pakt z diabłem. Całkowicie odjechany, w złym znaczeniu tego słowa, i porąbany pomysł na książkę. Cudowne ikony? Matka skazująca męża na śmierć? Zajechało nie dość, że skrajnym dramatyzmem, to także odrealnieniem tak potężnym, że padłam i nie powstałam.
Akcja niby była wartka i coś tam walczyli, ale nie żeby mnie porwało. Porównuję takie sceny do książek państwa Andrews i jak dotąd jedynie kilka, może dwie, doskoczyło do tej wygórowanej poprzeczki.
Dodatkowo rodzina, dom, otoczenie, no wszystko, nie wiem czemu, ale wydało mi się rozmyte. Jakby autorka nie skupiała się na żadnym elemencie wystarczająco długo i leciała byle do przodu, byle dalej, byle więcej.
Ogólnie jestem poważnie rozczarowana i już dokładnie pamiętam, co mi się nie spodobało. Jednak moja ocena jest totalnie subiektywna, a książka ma wielu zwolenników :)
Jeszcze dodam, że nie poczułam zapachu ciemności :)
Kryśka
0 komentarze:
Prześlij komentarz