"Dreszcz", Jakub Ćwiek
Potężna porcja rock'n'rolla, superbohaterów i zawiłych zagadek. Pan Ćwiek serwuje nam historię Ryśka, podstarzałego rockmana, ojca i przypadkowego superbohatera, który ponad wszystko inne ceni dobrą burdę i muzykę. Dla tego faceta najlepszym wyjściem byłoby poślubić swoją gitarę i żeby wszyscy zostawili go w spokoju. Jednak, jak to zwykle się dzieje, los - niech go cholera -, w postaci pioruna, wkopuje Ryśka w superbohaterstwo. A co robi poczciwy facet, którego wszystkie babuszki ze śląskiego osiedla uważają za pasożyta najgorszego rodzaju? Próbuje ocalić świat... na swój własny, lekko spaczony sposób.
Przeczytałam tę książkę, mimo że nie zachwyciła mnie tak jak "Kłamca". Trochę nie moje klimaty, ale dobra lektura. Jedna z tych, które czytamy, gdy chcemy ujrzeć spaczoną rzeczywistość. Tym razem poczciwy Clark Kent zostaje podmieniony, a w zamian dostajemy staczającego się (już na dno dna) dziadygę. Wszystkie możliwe absurdy, których mogliśmy się spodziewać, a nawet więcej dostajemy w "Dreszczu".
Dodać do tego zagadkę śmierci przypadkowych osób, niezidentyfikowany Zły Charakter i pseudo giermka, który mógłby być wnukiem Ryśka,a jest lokajem i dostajemy bardzo dobrą, zabawną historię.
Okraszona śląską gwarą, opisem dekadenckich poczynań głównego bohatera i problemami dnia codziennego jest lekka i przyjemna. Mimo to miałam niemały problem z odszyfrowaniem niektórych wypowiedzi, przez co mózg dymił mi niczym śląski komin. Ale taki chyba był cel.
Choć książka bardzo mi się podobała, długo ją czytałam i z dużymi przerwami, ale jako wielka zwolenniczka Jakuba Ćwieka... chwała Ci za Ryszarda, alias Dreszcz!
Wyzwanie 2015 - 1/50
0 komentarze:
Prześlij komentarz