"Z ciemnością jej do twarzy", Kelly Keaton
Ta książka jest mocnym i rażącym przykładem tego, jak, wraz z wiekiem, zmienia się perspektywa.
Pamiętam, gdy pierwszy raz sięgnęłam po tę książkę. Było wielkie WOW.
Teraz, pchnięta przeczuciem, ponownie przeczytałam "Z ciemnością jej do twarzy". Tytuł przyciąga, prawda? Okładka tym bardziej. Jednak, czy treść dorównuje odczuciom wizualnym?
Główna bohaterka, Ari, jest dziewczyną nietypową, która, jak powiadamia nad opis, "od zawsze czuła się inna". Wyobcowana, krążąca od domu do domu, przerzucana przez system opieki społecznej i nieświadoma swojego dziedzictwa trafia na trop matki. Tutaj zaczyna się historia.
Nie wiem, jaką objętość ma książka, ale nie może być bardzo gruba, ponieważ przeczytanie jej zajęło mi niespełna jeden dzień.
Akcja rozwija się niezwykle szybko. Już na pierwszych stronach Aristanae zabija. Następne rozdziały są jedynie krótkim wstępem. Nie ma szerzej zakrojonej historii. Owszem, dowiadujemy się o przeszłości głównej bohaterki, poznajemy nowe postacie, ich życie, lecz wszystko w bardzo... ograniczonej formie. Niektóre tematy zostały jedynie muśnięte przez pióro autorki, która z większą werwą skupiła się na teraźniejszości.
Keaton wystrzeliwuje dziewczynę w coraz to nowe miejsca. Tu potencjalna miłość, tam potencjalna przyjaźń, a tutaj wrzućmy ją do celi. Następnie krótka chwila odprężenia i lecimy. Do przodu, szybko, bez tchu.
I choć lubię szybkość i adrenalinę, to trzeba wiedzieć, kiedy zwolnić. W którym momencie zgłębić historię, rozwinąć temat, dopuścić czytelnika do większej ilości informacji.
Tak naprawdę, bez dobrej woli autorów jesteśmy niczym dzieci we mgle. Jeśli nie poprowadzą nas za rękę, nie postawią drogowskazu, nie wskażą podpowiedzi, nie jesteśmy w stanie odnaleźć się pośród ich myśli. Postacie, które dla nich mogą być przejrzyste i proste, dla nas okazują się plątaniną pragnień, nienawiści, życzeń, mocy i słabości.
Mam wrażenie, że autorzy są dla nas trochę jak rodzice, którzy wprowadzają nas w świat. Tyle, że tym razem jest to świat książki.
Bohaterowie nie odznaczają się niczym szczególnym, przynajmniej dla mnie, ale biorąc poprawkę na wiek, muszę przyznać, że młodsze czytelniczki mogą się nimi zachłysnąć. Z biegiem lat oczekuję coraz to lepszych lektur, mocniejszych wrażeń, silniejszych przeżyć, ostrzejszych bohaterów, bardziej plastycznych i żywych. "Z ciemnością jej do twarzy" nie oferuje żadnej z tych rzeczy. Balansuje natomiast na linie przeciętności.
Nie rób sobie nadziei, a nikt cię nie zrani. Nie ufaj i nie kochaj, a nikt cię nie zrani. Złam własne zasady.Mimo to, może z sentymentu, muszę przyznać, że książka jest ciekawa. Pod koniec widać, że autorka nabrała wiatru w żagle i zrozumiała, co chce uzyskać, a co pominąć. Choć relacja chłopak-dziewczyna jest dość toporna i rozgrywa się o wiele za szybko, a informacji o wszystkich postaciach jest za mało, bym mogła uzyskać ich pełen obraz, to muszę przyznać, że książka ma w sobie "to coś". Potencjał, który aż prosi się o uwagę. Pomysł jest bardzo oryginalny i spotkałam się z nim po raz pierwszy. Ponadto "Z ciemnością jej do twarzy" jest napisana w sposób lekki i przystępny. Nie za brutalnie, nie za mdło, neutralnie i na pewno nie infantylnie. W porównaniu z "Przysięgą" i "Zmiennymi"? Duża różnica.
Kryśka
0 komentarze:
Prześlij komentarz