Mój ideał, czyli 'Manwhore'

"Manwhore", Katy Evans


Gdyby okładka mogła mówić, ta krzyczałaby 'wiem, że jestem do bólu seksowna'. I chociaż słowa nie wyrzeknie, to kryje wnętrze godne chwili zapomnienia.

Sprzedana aureola


To jedna z tych recenzji, w której najchętniej zawarłabym tylko głośne westchnienia, znaczące spojrzenia poszukujące mary ze snu i zszokowany wyraz twarzy. Jednak nie wiem, czy mogłabym z sobą żyć, gdybym pozbawiła Was swojego, ekhem, jakże pożądanego komentarza. 

Malcolm Saint. 
Święty z duszą diabła. 
Diabeł z aureolką? Gdyby taki świecący krążek Saint posiadał, już dawno zarobiłby na nim miliony. To jest to, co robi. Ze wszystkim. Jak Midas. To mężczyzna, którego pragnie każda z nas. Sądzę, że znalazłam swój ideał. Autorka zarysowała go lekko, ledwie kontur, a potem po prostu puściła wodzę fantazji, trzymając się jednak ram rzeczywistości. 

Nadała mu przymioty, których każda z nas pożąda. Po cichu. Lub na głos. Saint jest seksowny. To oczywiste. Piekielnie inteligentny - towar na wymarciu. Zdystansowany, dzięki czemu jego emocje nie są dla Rachel oczywiste. Co innego dla czytelniczek. 
Kiedy czytałam, pojęłam jak ważna jest powściągliwość. Jakiej mocy nabierają proste słowa, gdy wymówi je ktoś, kto nie jest znany z odkrywania swoich kart. 
Każdy ruch, każde zdanie, drgnięcie ust, ruch stalowych mięśni - Saint to miał. Po prostu to miał. Wdzięk, dziką elegancję, inteligencję, urok, charyzmę... delikatność i troskliwość skryte pod nieprzeniknioną maską. Dawno temu czytałam jedną z książek Evans. Nie wiem, czy moje słowa potwierdzicie, ale w "Manwhore" autorka naszkicowała bohatera całkiem innego kalibru. Realnego, plastycznego dzięki wymownym opisom i obdarzonego duszą. To wolna wola, którą obdarowała go Evans, wnosi w powieść coś odmiennego... nowego w gruncie rzeczy. 

Nieprzeniknioność. Saint do ostatniego słowa pozostał dla mnie zagadką. Emocjonalną, taktyczną zagadką.

Z Rachel sprawa miała się trochę inaczej. To ona jest narratorką, więc poznałam ją o wiele lepiej - miało to swoje dobre i złe strony. Dziewczyna jest urocza w swojej nieśmiałości, jakby nieopierzona. Cały czas niepewna, ale jednocześnie potrafi wydobyć się ze swojej skorupy i prowadzić śmiałe, humorystyczne dialogi. 
Jest bardzo zróżnicowaną postacią. Podobnie jak Malcolm posiada wiele twarzy, które wywołują pozytywne i negatywne emocje. Z jednej strony wzbudza sympatię - ma swoje zabawne chwile, jest inteligentna, walczy o siebie, mocno trzyma się ziemi, po której stąpa. Jest wszystkim, czego Saint do tej pory nie doświadczył. Nijak wpisuje się w ramy głośnej, mocnej w gębie, gorącej, agresywnej kobiety. Jest piękna, ale cicha i nieostentacyjna. 
Cały godny pozazdroszczenia wizerunek zarysował fakt, że jej znajomość z Saintem nigdy tak naprawdę nie była bezinteresowna. Przynajmniej na początku. Wzajemne przyciąganie nie zdołało odwieść jej od głównego celu. Nie potrafiła poczynić aż tak pewnego siebie ruchu. Trochę w tym winy Sainta, trochę świata i trochę jej. Choć nie podobało mi się jak kręciła się dookoła, to muszę przyznać, że wniosło to w książkę realność i rys prawdziwego życia.

Także pytanie: kto tu kogo wykorzystuje?

Romansoholiczka przemawia


Relacja pomiędzy bohaterami została stworzona sumiennie i z wielką dbałością o szczegóły. Jest ogień, namiętność, prawda, garść tajemnic, antagonistyczne charaktery. Pojawia się nawet zazdrość. To perfekcjonizm w najczystszej postaci. Doceniam to jako romansoholiczka. Trochę burczę pod nosem jako czytelniczka nie stroniąca od akcji. Było kilka punktów zapalnych, które mogłyby wywołać dreszcze i mocne skoki adrenaliny. Tymczasem musiałam obejść się smakiem.
Minę osładzają sceny seksu, które są pikantne - to bez dwóch zdań, ale jakby przytłumione. Jakby to była strefa należna tylko bohaterom. Ten zabieg - postawienie szyby, wyizolowanie czytelnika z najbardziej intymnego momentu w cudzym życiu - to mnie złapało. To mi się spodobało. To było to! Z wielką chęcią powiedziałam 'nie' obnażeniu się do nagiej jaźni. Z uciechą odrzuciłam nagość duszy, nie tylko ciał. W pełni nasyciłam się widokiem i prostymi słowami, które kreśliły granicę dookoła tej dwójki. 

Ostatni wdech


Czy szukałam minusów? Jak zawsze! Jednak tak mocno zakochałam się w Saincie, że trudno było mi skupić się na czymkolwiek innym. Sądzę, że wiele to mówi o książce. Chciałabym być na miejscu Rachel, ale, szczerze mówiąc, kibicuję jej z całego serca. Książka kończy się w sposób, który stawia wszystko pod znakiem zapytania. Nie wiem, czego się spodziewać. Trochę pławię się w tej niepewności, trochę mnie ona prześladuję. Z utęsknieniem wypatruję kontynuacji.

Książka przeczytana i zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kobiece
Dziękuję :)
Recenzja jest w całości moją subiektywną opinią.

Kryska

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top