Step 3, czyli 'Slow burn. Kropla drąży skałę'

"Slow burn. Kropla drąży skałę", K. Bromberg


Czytając systematycznie cofam się w twórczości Bromberg. Zaczęłam od najnowszej pozycji, a w ostatnich dniach pochłonęłam "Slow burn.  Kropla drąży skałę".

Cofam się


Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy to nie tyle regres umiejętności pisarskich, ale większe narwanie. 

Autorka już od pierwszych stron narzuca tempo, które stopniowo przestaje kontrolować.
Traci jakiekolwiek złudzenie władzy.
Wypadki następują po sobie zbyt szybko. W "Hard Beat. Taniec nad otchłanią" doceniłam właśnie ten powolny rozwój, napiętnowane wyczekiwaniem odkrywanie kolejnych kart. Tutaj tego zabrakło. Szczególnie, że temat poruszany przez Bromberg nie jest błahy. Tym razem to nie jest historia muzyka, a kobiety, która mierzy się ze świadomością, że może być chora na raka.
Haddie Montgomery to przyjaciółka Raylee. Dziewczyna ma własną firmę, lubi niegrzecznych chłopców i... wzbudza niesamowicie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony jest postacią, która trochę nam imponuję - swoją niezłomnością, życiową postawą i bagażem doświadczeń. Jednak prócz tych niewątpliwie pozytywnych cech odznacza się również dziwną ułomnością emocjonalną. Bromberg chciała stworzyć bohaterkę, która walczyłaby z przeciwnościami, a jednocześnie odrzucała wsparcie najbliższych. Kochała, ale nie chciała być kochaną. Wszystko to zostało nazwane, ale nie nadano słowom kształtu.

Co z tego, że jest szkic, skoro nie ma wypełnienia. Haddie nie wzbudza ni sympatii, ni niechęci. To kobieta, która żyje gdzieś tam, na stronach książki. Ledwo ją znam. Mam świadomość jej istnienia, ale nic ponad to.

Beckett... tak, ten facet ma w sobie coś, co pociąga. Jest rozważny, uprzejmy, pewny siebie, wie, czego chce. Wzór. Ideał, o którym marzy poszukująca stabilizacji dziewczyna. Sądzę, że każda z nas - o ile nie jesteście zagorzałymi fankami wytatuowanych motocyklistów - znajdzie w jego postaci coś dla siebie. Mnie urzekło połączenie troski i męskiej waleczności. 
To Bromberg robi dobrze. Bohaterowie płci brzydszej to zdecydowanie jej mocna strona.

I znowu naprzód


Powiem szczerze, że "Slow burn..." nijak ma się do kolejnych powieści Bromberg. Tam widać szlif pisarski, jakąś dorosłości, ukierunkowanie. Tutaj jest za dużo słodkiego pierdzenia, za mało realności. Niemniej, trudno odmówić autorce faktu, że książkę po prostu pochłonęłam. Czyta się szybko i sprawnie - właśnie ze względu na niezbyt wyczerpujący przekaz.

Główne uwagi?

STEP 1: Wszystko rozgrywa się zdecydowanie za szybko. Gdzie pulsujące, powolne pożądanie? W którą stronę do systematycznego poznania?

STEP 2: Autorko! Jeśli już poruszasz temat raka i jest on dla Ciebie główna osią książki... nie bój się mocnych słów. Pominięcie tematu nikomu nie pomoże, nic nie ułagodzi. To trudne i wyczerpujące pisać o chorobie - jakiejkolwiek - ale zawsze zostaniesz doceniona. Nie uciekaj jak Twoja bohaterka! Zmierz się i poprowadź narrację. 
Wymazanie okresu choroby z życia bohaterów wygląda jak tchórzostwo.
Życie to nie fiołki i róże. Miej odwagę.

STEP 3: Nie bój się dużych objętości. Dobry romans, to prawdziwy romans. Prawdziwy, czyli pełnokrwisty - z opisami, rozbudowanymi dialogami, odpowiednim tempem akcji i mocnymi słowami. To objętość, która po prostu tworzy się z dnia na dzień.

"Slow burn. Kropla drąży skałę" to dobra książka, ale nie zachwycająca. Nie mogę powiedzieć, by porwała mnie równie mocno jak następne części serii. Jednak muszę przyznać, że ma swoje mocne strony, które na pewno znajdą wiele zwolenniczek.

Tym mocnym akcentem kończę "Gorące piątki z Editio Red"! 


Książka przeczytana i zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Editio
Dziękuję :)
Recenzja jest w całości moją subiektywną opinią.

Kryśka

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top