"Łowca czterech żywiołów", Agata Adamska
Najprzyjemniejszym momentem mojego życia jest czytanie książek. Zaraz potem pisanie recenzji, jeżeli mogę wyrazić mocne emocje. Konkretnie zweryfikować swoje poglądy. Wypreparować dobre i złe strony książki.
Pisanie w chwili, gdy nie targają mną sprzeczne uczucia, jest... ciężkie. Trudne. Chyba nawet trudniejsze niż pisanie, kiedy brak mi słów.
Inny tok myślenia
"Łowca czterech żywiołów" jest pozycją, która wzbudziła moją konsternację, ponieważ... nie czułam. Przez mój umysł nie przewinął się choćby ułamek zdenerwowania czy podekscytowania. Trwałam, niczym marmurowy posąg, wśród zdarzeń i postaci, ale sądzę, że dzięki temu łatwiej będzie mi podejść do recenzji z całkowitym obiektywizmem. Jest to u mnie dość rzadkim zjawiskiem.
Aeryla - główna bohaterka - nie wyróżnia się z tłumu. Płynie przez życie, pomaga ojcu w kancelarii i uczy się z lepszym lub gorszym skutkiem. Wszystko do czasu, kiedy bierze udział w najważniejszym teście swojego życia - teście zdolności magicznych.
Okazuje się, że Aeryla włada wszystkimi czterema żywiołami. Ogień, powietrze, woda i ziemia. Wspaniała podstawa, by zbudować powieść nie tylko magiczną, ale również humorystyczną i pełną budzącego się wdzięku.
Tak wyobrażałam sobie tę dziewczynę. Powoli wrastającą w magię, wytyczającą własne ścieżki, w gronie osobliwych przyjaciół i z nieokreślonym blaskiem przyszłości.
Tak wyobrażałam sobie tę dziewczynę. Powoli wrastającą w magię, wytyczającą własne ścieżki, w gronie osobliwych przyjaciół i z nieokreślonym blaskiem przyszłości.
Autorka miała całkiem inny pomysł na powieść. Czy gorszy? Powinniście o tym zdecydować samodzielnie. Ja mam ambiwalentne, bardzo przytłumione uczucia.
Aeryla jest nastolatką, więc jej otoczenie, zachowanie i wyboru są z gruntu nacechowane niedojrzałością. Jest młodzieńczo zakochana - czego nie rozumiem, bo nigdy nie doświadczyłam - niepewna reakcji rodziców na swoje nowe umiejętności i ciekawska. Ma również dziwne skłonności do wpadania w kłopoty, ale po kolei!
Zauroczenie mogę jeszcze zrozumieć. W końcu, większość młodzieżówek musi mieć taki mały, bzyczący z tyłu głowy aspekt. Miłość jest nie tylko tematem nośnym, ale również wielofunkcyjnym. Pozwala na rozwinięcie akcji w najróżniejszych kierunkach. Tymczasem autorka zatrzymała się na samym słowie 'zauroczenie'. Główna bohaterka przeżywa wewnętrzne rozterki, ale swoją postawą nie wzbudza sympatii. Jak ciele w malowane wrota wgapia się w swojego ukochanego, któremu do ideału daleko. Ten fakty wytyka każdy, ale Aeryla wie lepiej. Nigdy takiego zachowania nie zrozumiem.
Borykając się z miłostką musi mierzyć się także w rodziną. Nadopiekuńczą matką, surowym ojcem, wychuchaną młodszą siostrą, pewnym siebie bratem. Krótko mówiąc, Aeryla ma syndrom środkowego dziecka. To widać, słychać i czuć. Biedna dziewczyna naprawdę ze wszystkich sił stara się spełnić wszelkie wymagania, które stawia przed nią nie tylko przeznaczenie, ale także szkoła, nauczyciele i przyjaciele.
Jednak nawet w obliczu natłoku zajęć i nieprzespanych nocy, nie może opędzić się od kłopotów. Wprawdzie są one epizodyczne i pełnią raczej rolę urozmaicenia, ale nie da się zaprzeczyć, że być może stanowią preludium do drugiej części. Tymczasem autorka naprawdę mocno skupiła się na rzeczywistości - prozaicznych problemach nastolatek, magicznych zawirowaniach i nauce.
Może tak długo czytałam, dlatego że miałam wrażenie, jakbym ze szkoły ponownie wchodziła w szkołę?
Może ze względu na to, że zupełnie nie rozumiałam Aeryli, nie pozwoliłam by nawiązała się pomiędzy nami więź. Może zatrzymałam się już na pierwszych stronach, ponieważ od razu wyczułam, że w prawdziwym życiu nigdy bym jej nie polubiła. Jako bohaterka nie zagarnęła mojej sympatii. Gorzej. Przytłumiła odbiór całej książki.
Z racji, że to wokół jej postaci rozgrywa się akcja, naprawdę trudno docenić małe kąski, które rzuca autorka. Piszę: kąski, ponieważ o ile podoba mi się baza powieści, o tyle samo rozwinięcie nijak trafia w moje gusta. Za dużo codzienności, której się nie spodziewałam. Za mało magii, której pragnęłam.
Następujące po sobie wydarzenia miały nacechować książkę humorem, - rodzinne konflikty, spotkania - adrenaliną, - porwanie Aeryli i jej ciche 'dochodzenie' - ciepłem, - kontakty z przyjaciółmi - i tajemnicą. Mogę nazwać cele, ale nie sądzę, że zostały one osiągnięte. Faktycznie, są blisko, praktycznie na wyciągnięcie ręki, ale wciąż poza zasięgiem. Niewątpliwie autorka przygotowuje się do ich przejęcia. Wyczuwam poruszenie, gdzieś za kurtyną ostatnich stron. Jednakże do tej pory nie zaznałam poruszenia. Obce były mi silne emocje. Krew nie zawrzała ani nie została zmrożona.
"Łowcy czterech żywiołów" to książka zdecydowanie młodzieżowa, może dlatego nie trafiła w moje gusta. Bardzo luźna i dość krótka. Jestem chciwa, więc pragnę, by autorzy rozwijali wszystkie możliwe wątki. By wyciskali z każdego słowa maksimum doznań. Adamska ma potencjał, ale jak na razie, moim zdaniem, niewykorzystany. Uśpiony. Może lekko przebudzony poprzez tę książkę. Jednak wciąż w fazie testów.
Kryśka
Borykając się z miłostką musi mierzyć się także w rodziną. Nadopiekuńczą matką, surowym ojcem, wychuchaną młodszą siostrą, pewnym siebie bratem. Krótko mówiąc, Aeryla ma syndrom środkowego dziecka. To widać, słychać i czuć. Biedna dziewczyna naprawdę ze wszystkich sił stara się spełnić wszelkie wymagania, które stawia przed nią nie tylko przeznaczenie, ale także szkoła, nauczyciele i przyjaciele.
Jednak nawet w obliczu natłoku zajęć i nieprzespanych nocy, nie może opędzić się od kłopotów. Wprawdzie są one epizodyczne i pełnią raczej rolę urozmaicenia, ale nie da się zaprzeczyć, że być może stanowią preludium do drugiej części. Tymczasem autorka naprawdę mocno skupiła się na rzeczywistości - prozaicznych problemach nastolatek, magicznych zawirowaniach i nauce.
Może tak długo czytałam, dlatego że miałam wrażenie, jakbym ze szkoły ponownie wchodziła w szkołę?
Może ze względu na to, że zupełnie nie rozumiałam Aeryli, nie pozwoliłam by nawiązała się pomiędzy nami więź. Może zatrzymałam się już na pierwszych stronach, ponieważ od razu wyczułam, że w prawdziwym życiu nigdy bym jej nie polubiła. Jako bohaterka nie zagarnęła mojej sympatii. Gorzej. Przytłumiła odbiór całej książki.
Z racji, że to wokół jej postaci rozgrywa się akcja, naprawdę trudno docenić małe kąski, które rzuca autorka. Piszę: kąski, ponieważ o ile podoba mi się baza powieści, o tyle samo rozwinięcie nijak trafia w moje gusta. Za dużo codzienności, której się nie spodziewałam. Za mało magii, której pragnęłam.
W zasięgu ręki
Następujące po sobie wydarzenia miały nacechować książkę humorem, - rodzinne konflikty, spotkania - adrenaliną, - porwanie Aeryli i jej ciche 'dochodzenie' - ciepłem, - kontakty z przyjaciółmi - i tajemnicą. Mogę nazwać cele, ale nie sądzę, że zostały one osiągnięte. Faktycznie, są blisko, praktycznie na wyciągnięcie ręki, ale wciąż poza zasięgiem. Niewątpliwie autorka przygotowuje się do ich przejęcia. Wyczuwam poruszenie, gdzieś za kurtyną ostatnich stron. Jednakże do tej pory nie zaznałam poruszenia. Obce były mi silne emocje. Krew nie zawrzała ani nie została zmrożona.
"Łowcy czterech żywiołów" to książka zdecydowanie młodzieżowa, może dlatego nie trafiła w moje gusta. Bardzo luźna i dość krótka. Jestem chciwa, więc pragnę, by autorzy rozwijali wszystkie możliwe wątki. By wyciskali z każdego słowa maksimum doznań. Adamska ma potencjał, ale jak na razie, moim zdaniem, niewykorzystany. Uśpiony. Może lekko przebudzony poprzez tę książkę. Jednak wciąż w fazie testów.
Kryśka
0 komentarze:
Prześlij komentarz