Do jednokrotnego użytku, czyli 'Dominic'

"Dominic", L.A. Casey


Mój drugi raz


Myślę, że każda recenzentka musi w pewnym momencie swojego życia coś sobie uświadomić. Mianowicie, gdy czytamy konkretne tytuły z gatunku romans po raz pierwszy... rzadko kieruje nami rozsądek. Jak to kobiety zatapiamy się w scenach seksu, słodkich słówkach i silnych, zaborczych mężczyznach. Z czystym sercem mogę powiedzieć, że w tej kwestii jestem specjalistką. Z romansami zazwyczaj jest u mnie tak, że pochłaniam je w jeden dzień, zachwycam się, wzdycham i wychwalam, choć logiczna (niewielka) część mojego mózgu wie, że książka, którą własnie przeczytałam na pewno ma kilka wad. Jednak będąc zamroczoną decyduję się ich nie dostrzegać, ponieważ wiem, że kolejne czytelniczki, które będą polegać na mojej opinii, również ulegną i poddadzą się czarowi książki. 

"Dominic" jest pierwszą pozycją, którą recenzuję w wydaniu polskich, a z którą miałam już styczność w wersji anglojęzycznej. Ostatnimi czasy recenzja trzeciej części serii - "Kane" - cieszy się na blogu dużym powodzeniem. Nie sądzicie chyba, że pominęłam wcześniejsze książki? Dlaczego zrecenzowałam tylko "Kane'a"? Kto to wie? Wydaje mi się, że pozostanie to nieodkrytą tajemnicą, ale wszystko można nadrobić.

Harpia vs. Zaślepiona


Na pewno nie zdziwi Was moje szczere wyzwanie, że "Dominica" pochłonęłam w jeden dzień, gdy tylko otrzymałam przesyłkę. Mam ochotę pogrozić sobie palcem. Książka, jak to romans, nie okazała się wyzwaniem, ale mam teraz mieszane uczucia. Z jednej strony chcę zrecenzować ją jako czytelniczka, która pozostaje zaślepiona oparami miłości. Z drugiej... obudziła się we mnie opierzona harpia pragnąca trochę ponarzekać.

"Dominic" od zawsze budził we mnie sprzeczne uczucia. To bezpieczne stwierdzenie, które wynika z faktu, że wiele w nim przekleństw i wyzwisk padających ze strony zarówno Bronagh, jak i Dominica. Nie szczędzą sobie  krwistych obelg, które nawet mnie czasami wbijały w fotel, a jestem dość tolerancyjna. Mam wrażenie, że L.A. Casey w tej kwestii trochę przesadziła. Młode pokolenie, wbrew pozorom, nieważne jak gorącą ma krew, nie jest aż tak agresywne i źle wychowane. Ta charakterystyka, która ma miejsce przynajmniej do połowy książki, trochę mnie ubodła. Równocześnie rozumiem dążenie autorki, by relacji Bronagh-Dominic nadać określony - burzliwy - wydźwięk.

Dominic nie jest tylko niegrzecznym chłopcem. Wraz z braćmi prowadzą interesy, o których nie powinno mówić się na głos. Bronagh zaś to zamknięta w sobie dziewczyna z garścią ciętych ripost w kieszeni. Stanowią specyficzną parę. Tworzą coś, co wielu psychologów nazwałoby niezdrowym związkiem. Ciągle się kłócą, zachowują się agresywnie i szczeniacko, ich wybory dyktowane są przez hormony. 
Casey udało się w tym wszystkim znaleźć chwiejną równowagę. Awantury są ogniste i nieustępliwe, ale codzienność bohaterów przeplata troska wobec siebie nawzajem, szczere zainteresowanie i ostry humor. 

Czytelnikowi trudno nie zauważyć gorącego przyciągania, które istnieje pomiędzy tą dwójką. "Dominic" to pierwsza książka z serii i według mnie najbardziej młodzieżowa. Para znajduje się w istnej burzy hormonów, towarzyszy im ciągłe przeciąganie liny i próba sił.

Wybierz faworyta


Dopiero na końcu Casey oferuje czytelnikowi przedsmak czegoś innego niż romans. Wprowadza element niebezpieczeństwa i wycisza bohaterów. Odrzuca agresje i niepewność na rzecz rodziny i poznawania siebie nawzajem. 

Nie wiem, czy autorka celowo zdecydowała się na taki ruch. Nie pozostawia jednak wątpliwości fakt, że "Dominic" jest lekturą dla rozedrganych licealistek i spragnionych zaborczych mężczyzn singielek. Kolejne części mogą okazać się o wiele bardziej dojrzałe i zrównoważone ze względu na wiek bohaterów.

"Dominic" jest wdzięcznym wprowadzeniem w świat Braci Slater. Na kolejnych stronach poznajemy wszystkich członków rodziny - ich charaktery, sylwetki i sekrety. Tych nie brakuje. Każdy z braci to typowy uroczy, modelowy facet, który w swoim wnętrzu kryje niezliczoną ilość tajemnic. Już teraz możemy wybrać swojego faworyta i kibicować mu w dalszych częściach, które z równą mocą jak "Dominic" zawojują rynek.

Romans. Uwaga! Nadaje się do jednokrotnego użytku


W "Dominicu" wyczuwalne jest niedoświadczenie autorki. Pewna naiwność i nieudolność w prowadzeniu postaci i akcji, ale książka, o dziwo, broni się nawet po tylu latach. To pozycja pełna ekstremów, która nie godzi się na żadne kompromisy i jest równie bezceremonialna jak nastolatki. 

Czyta się bardzo szybko, nawet za drugim razem, choć nie zachwyca już tak bardzo. Dalej cenię sobie Casey i jej książki, a szczególnie "Dominica", ale tym razem patrzyłam na ten romans z całkiem innej perspektywy. Było to ciekawe doświadczenie, które utwierdza mnie w przekonaniu, że romanse powinno czytać się tylko raz, lecz z pełnym uwielbienia zaangażowaniem.

Książka przeczytana i zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kobiece
Dziękuję. :)
Recenzja jest w całości moją subiektywną opinią.

Kryśka 

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top