Mięso, podróbka kryminału i spalone napięcie, czyli 'Srebrzyste wizje'

"Srebrzyste wizje", Anne Bishop 


W tym świecie nie ma litości. Ludzie to sprytne mięso. Terra indigena to władcy, ale nawet oni podlegają siłom wyższym.

Propaganda na najwyższych szczeblach, wywózki wieszczek krwi, nielegalne transporty. To wszystko wymusza na Innych reakcje. Jednak Oni nie są ludźmi. Nie bawią się w polityczne gierki. Nie dają zwieść się słodkim uśmiechom.

Jesteś człowiekiem. Jesteś mięsem. Jeśli oszukujesz i stajesz się zagrożeniem - jesteś martwy. Nie ma przebaczenia, nie ma negocjacji. Sądem może być każdy, a kara jest jedna. Czy ludzie przetrwają?

Czy może tubylcy tej ziemi uznają, że nadszedł ich koniec? Jeśli tak, co wtedy?
Co za rozczarowanie!
Muszę, niestety, przyznać przed sobą i przed Wami, że książka nie dorównała moim oczekiwaniom. Wiem, wiem, jestem przewidywalna, bo czekałam na zaczątek romansu, ale to jest takie okropne i okrutne! Autorka wiedziała, że czytelnicy będą go oczekiwać, więc w zamian zapodała jakąś intrygę z dzieckiem w roli głównej, gdzie praktycznie nie występuje Meg, a esencja Innych schodzi na dalszy plan.
Możemy uświadczyć trochę Meg'owego myślenia. Możemy zagłębić się lekko w psychikę i umysł Simona oraz rozszerzyć wiedzę o Thaisii, ale to nie wystarcza!
Pragnęłam fantasy z wartką akcją, zabójstwami, walkami i miłością w tle. Dostałam, owszem, fantasy, ale z bardzo powolną, wręcz mozolną akcją. Jak dla mnie autorka zbyt skupiła się na problemie Lizzy oraz innych cassandra sangue. Trochę zbyt sprawnie omijała temat Innych. Za bardzo uczepiła się ruchu LPiNW i spraw, które miały miejsce na komendzie.
Czuję wielki niedosyt. Chyba zbyt podekscytowałam się poprzednimi częściami i ta nie wywarła na mnie wielkiego wrażenia. Miała swoje momenty i dobre chwile oraz trafione pomysły. Brakło jednak powrotu do nierozwiązanych tematów z poprzednich części i uraczenia czytelnika tym, czego oczekiwał.
Jestem pewna, że większość z Was z bijącym sercem czekała na rozwinięcie relacji Meg-Simon. Musieliśmy zadowolić się, niestety, podróbką kryminału(?). Autorka całkowicie odeszła, porzuciła, zostawiła, opuściła to, czego powinna się trzymać, czyli jednego miejsca wydarzeń, kilku, a nie kilkunastu wątków.
Na dodatek, narracja prowadzona z pozycji kilku postaci jest myląca, nieprzyjemna i irytująca, plus wnerwiały mnie te dziwne listy. Wyszła prawdziwa nieumiejętność w budowaniu napięcia, chociażby przy otwarciu pamiętnika. To, co było w środku, nie miało znaczenia. Nie zaznaczono, że jest to ważna rzecz. Ot, po prostu kolejny element układanki, ale nie na tyle ważny, żeby utrzymywać przy nim myśli dłużej niż kilka minut.
Zawiodłam się, to chyba mało powiedziane.
Ale punkty dodatnie za okładkę :), chociaż nie wiem, do którego z bohaterów ma nawiązywać... Może do Henry'ego?
Kryśka

CONVERSATION

4 komentarze:

  1. To prawda, książka dłuży mi się w nieskonczoność

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak autorka to zrobiła, ale zawaliła całkiem dobrą serię :(

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Okładka jest, fakt faktem, dość straszna, ale daje złudne (!!) poczucie, że książka jest wspaniała i właśnie taka, trzymają w napięciu :D

      Usuń

Back
to top