"Sny Morfeusza", K.N. Haner
To jest jedna z tych cięższych do zaopiniowania pozycji. Mogłabym po prostu zlać sprawę i pokierować się różnorodnymi recenzjami, z którymi zetknęłam się do tej pory, ale czy takie zachowanie ma sens?
Maska
Bohaterowie, których tworzy autorka mają to do siebie, że są bardzo powtarzalni. Podobni do swoich poprzedników z "Na szczycie". Dlatego trudno określić ich mianem wyjątkowych. Tym bardziej utrudnia to fakt, że nie tylko ślad K.N. Haner odnajdujemy, ale także rysę po innych autorkach.
Normalnym jest, że pisząc książkę trudno wyzbyć się pewnych naleciałości, które osiadły na naszym stylu wraz z czytaniem coraz to nowszych romansów.
Jednak dla kogoś doświadczonego w tej tematyce pewne, pozornie niekolące w oczy elementy, stają się nieudogodnieniem, z którym trudno sobie poradzić.
Cassandra to młoda kobieta, która nie wywarła na mnie wrażenia.
Cechowała ją chwiejność, którą dawała się tytułowemu Morfeuszowi we znaki. Płaczliwość, choć już na początku pojawiło się zapewnienie, że główna bohaterka nie odnajduje przyjemności w płaczu. Ba! Łzy roni rzadko i niechętnie.
Osobliwa płaskość postaci - jej realność była wymuszona, nieautentyczna. Zachowania - niestabilne i skrajne.
Również miała w sobie pewną dziecinność, która sprawiała, że dziewczyna chętnie igrała z ogniem. Decydowała się na działania mające zepchnąć Adama McKey z krawędzi, na której balansował.
Szybko straciła głowę. Zakochała się, ale swoją postawą nie odzwierciedlała słów. Odnoszę się tu do licznych sytuacji, w których flirtowała z przypadkowymi mężczyznami.
Jako bohaterka, choć niezbyt plastyczna, wywołała we mnie głęboką niechęć. K.N. Haner na karty książki przeniosła moje całkowite przeciwieństwo, zarówno pod względem charakteru, przekonań, jak i sposobu bycia.
Cassandra stworzyła, poddając się pchnięciom autorki, bardzo toksyczny związek z Adamem McKey - swoim szefem i tytułowym Morfeuszem.
Nie jestem w stanie pojąć tej głębokiej zależności, upartego dążenia do bycia razem, mimo znaków na niebie i ziemi, które mówią, by zarzucić swoje postanowienie.
We wszystkich książkach, które czytałam (a przeczytałam wiele romansów i erotyków) spotkałam się naprawdę z niewieloma związkami pomiędzy kobietą i mężczyzną, które byłyby tak niezdrowe i skrajnie negatywne. Tworzyły aurę strachu i bólu, zamiast ciepła i bezpieczeństwa. Przywodziły na myśl podejrzenia, że bohaterowie są nie do końca zdrowi psychicznie.
Na równi z Cassandrą plasował się Adam McKey. Chciałam napisać "wierne odwzorowanie Grey'a", ale sądze, że byłoby to trochę krzywdzące.
Wiele osób porównuje bohaterów romansów i erotyków do tych dwóch postaci - Any i Christiana. Całkowicie to rozumiem, robimy to mimowolnie, ale coś w tym musi być!
Autorki, które dopiero zaczynają swoją przygodę z tym gatunkiem, generalnie popadają w dwie skrajności. Albo na siłę próbują pogrubić różnicę, albo idą w zapamiętanie i zżynają jak leci od E.L.James.
K.N. Haner trochę przystopowała i zatrzymała się gdzieś po środku.
Adam McKey jest agresywny, skrajnie niebeczpieczny. Nie kontroluje wybuchów furii, a jego zachowanie czasami sprwadza się po prostu do siniaków na skórze. Czy to mnie pociągało? Zdecydowanie nie. Czy przypominało Greya? Nie!
Jest bardzo bogaty, silny, namiętny, potrafi być słodko delikatny i nadopiekuńczy, co już mi kogoś przypomina.
Na kontraktak mamy fakt, że Morfeusz zamieszany jest w interesy, które mogą doprowadzić do śmierci jego najbliższych. O co chodzi? Mafia? Tak wnioskuję, od kiedy cykl to Mafijna miłość. Daje do myślenia, prawda?
Podobnie jak znienawidzony lub kochany Szary wciąż upomina Cass, by nie przeklinała. Co on? Jej ojciec? Wybiera dla niej ubrania, chroni prywatność, mówi o czymś tylko i wyłącznie wtedy, gdy chce, a nie gdy ona pyta. Bardzo zaburzona struktura związku - liczy się szczerość i równowaga, a nie dominacja.
Postacie to dwie puste skorupy, którym do ust włożono dialogi i pokierowano w fabułę książki. Wzbudzają emocje, ale nie pozytywne. Nie posiadają głębi, która jest tak istotna w romansach i erotykach, by były wartościowe.
Nie mają w sobie oryginalności, ani lekkości. Są przyciężkie i nieautentyczne, a ich kreacja jest po prostu niezdrowa. Taki związek, jak podejrzewam, przez wielu lekarzy zostałby w prawdziwym życiu uznany za toksyczny. Ale to tylko książka, a gustów jest wiele, więc zapewne wielu osobom spodoba się groza i lekki dreszcz - zależnie od osoby, strachu lub niechęci.
Morfeusz
Tutaj autorka poradziła sobie całkiem dobrze. Wbrew mojemu sceptycyzmowi w kwestii bohaterów, świat przedstawiony nie rozczarował mnie.
Może nie zachwyca i nie olśniewa, ale zdecydowanie nie bruździ. Mocniejsza strona tej książki, jeśli mam być szczera. Umiejętne połączenie pracy, codziennego życia i wyjazdów. Autorka nie pogubiła się w kolejności, nie zakłamała się w czasie i dała radę.
Mafia jest ciekawym ubarwieniem, którego się nie spodziewałam, a został dobrze wkomponowany w całość.
Choć nie podobają mi się bohaterowie, mam do nich zastrzeżenia i drażnią mnie swoją kreacją, to możecie wierzyć, że świat przedstawiony i wątki poboczne, w których między bohaterami nie ma interakcji, są dobrze skonstruowane.
Wydaje się, że to właśnie na relacji pomiędzy Cass i Adamem autorka się pośliznęła. Coś nie zagrało, nie wpadło w zapadkę. Przynajmniej w moim mniemamniu. Dlatego kuleje obraz całej książki.
Dziecinko
Seks. Oh, kto na to nie czekał.
Jeżeli jesteście spragnione seksu, w "Snach Morfeusza" znajdziecie go z nadwyżką.
Jednak... czy jest dobry?
Co to jest dobry seks w książce? To stosunek, którego opis pobudza wyobraźnię, jak sądzę. To coś autentycznego, prawdziwe, podniecające, ośmielę się użyć tego słowa.
Seks to badanie swoich ciał, nie wykraczając poza granicę, którą ustaliła bliska nam osoba.
K.N. Haner... zawiodła.
Mnie. Mnie zawiodła.
Nie jestem pruderyjna, więc wczytywałam się w opisy, których jest dużo, gęsto i wysoko. Trudno od nich uciec, ponieważ, jak mi się wydaje, pojawiają się, co piąta strona. Jak nie w korytarzy, to w łazience, to w samolocie, w samochodzie, w restauracji. Nieskończony popęd seksualny. Penis ze stali.
Wybaczcie słownictwo.
Autorce również będziecie musieli wybaczyć. Dlaczego?, zawołacie.
Dlatego, że przekleństw w czasie seksu jest co nie miara. I chociaż nie jestem ich przeciwniczką, to niektóre wyrazy zamiast podniecenia wzbudzają niechęć i niesmak. Są granice, które chronią erotyki od bycia zwykłymi pornolami. Są słowa, których nie należy używać. Tutaj nie jest tragicznie, autorka zatrzymała się dość daleko od krawędzi, ale mogłaby cofnąć się jeszcze o krok.
Dodatkowo, pomimo mnogości sytuacji seksualnych, nie pobudzają one w najmniejszym stopniu. Są nijakie, płaskie, podobnie jak bohaterowie i ich relacja, nabrzmiałe staraniem, które odbiera lekkość.
Dla każdego coś dobrego, więc i amatorzy... gwałtów znajdą coś dla siebie. Brutalnie powiedziane? Cóż. Jestem wielką przeciwniczką stosunków wymuszanych, na które od czasu do czasu decydują się autorki. WIELKA PRZECIWNICZKA. To ja.
To krok za daleko. Obrzydliwość, brak empatii, zmycie wszystkich więzi pomiędzy partnerami, okrucieństwo i nieludzki czyn. Nie odstąpię od tych słów.
Prawdziwa miłość nigdy nie dopuściłaby do takiej sytuacji. I nie, Cassandrze również się to nie podobało. Dlatego sądzę, że związek naszych bohaterów jest sztuczny. To był gwóźdź do trumny mojej niechęci.
Poza tym krępowanie, szarpanie, ostry seks - to wszystko jest w pakiecie. Co kto lubi.
Reasumując, nie mogę powiedzieć, że książka jest zła. Wzbudziła mój sprzeciw, pobudziła pruderię, o której nie wiedziałam, że wciąż istnieje, wywołała grymas, ale miała również swoje dobre momenty, w których się uśmiechałam. Tak, zdarzało się. Autorka po prostu przekroczyła linię, którą dawno temu wyznaczyłam w swoim świecie. Niestety, nie przesunę jej nawet o minimetr, ale niektórzy mogą znaleźć w "Snach Morfeusza" przyjemność. Co kto lubi. Tutaj te słowa nabierają nowego znaczenia.
Książka przeczytana i zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Editio.
Dziękuję :)
Recenzja jest w całości moją subiektywną opinią.
Kryśka
0 komentarze:
Prześlij komentarz