W świetle jupiterów, czyli 'Być jak Audrey Hepburn'

"Być jak Audrey Hepburn", Mitchell Kriegman

PRZEDPREMIEROWO


Mała czarna


Mówi się, że, zaraz obok czekolady, jest to najlepsza przyjaciółka każdej kobiety. Zgrabna, otulająca kształty, nieważne czy w kolanko, czy do samej ziemi. Ma sprawiać, że lśnimy, nawet wtedy gdy nie stoimy w światłach jupiterów.

Lisbeth jest jedną z tych bohaterek, którym brak pewności siebie. Stłamszona trudną sytuacją rodzinną, otoczeniem, zakopana w kocach i marząca. Marząca o świecie wielkich pieniędzy i wielkiej sławy. 

Mogę chyba powiedzieć, że dziewczyna fascynuje się Audrey Hepburn. Podziwia ją, stawia sobie za wzór, widzi w niej cząstki swojej osobowości. Pragnie rozkwitnąć z tą samą siłą. Z tak samo spektakularną glorią.

Krąży pośród niezdecydowania, niepewnie potyka się o życie - problemy, decyzje, konsekwencje, wciąż w głowie odtwarzając soundtrack ze Śniadania u Tiffany'ego. Aż nadchodzi ten dzień, który wszystko zmienia. 

Jedna sukienka. Jedna szalona, impulsywna decyzja. Jeden krok w świat ułudy.


Poniosło mnie?


"Być jak Audrey Hepburn" to jedna z tych książek, o których nie wiem do końca, co sądzić. 

Pochłonęłam ją w zastraszająco szybkim tempie, zatopiłam się w świecie przedstawionym. Ekspresji kolorów, mieszance zmysłów i młodzieńczej niepewności. Kriegman pisze plastycznym językiem, pełnym ciepła i poufałości. Sprawia, że Lisbeth staje nam się bliska, jest nieomal jak dobra przyjaciółka. 

Razem z nią odkrywamy kolejne karty prawdy - o świecie, ludziach, środowiskach.
Można powiedzieć, że wspólnie dorastamy. Nabywamy pewnego obejścia. Wchodzimy w umysł Lisbeth i razem z nią przeżywamy najbardziej upokarzające, szalone, szokujące i bolesne chwile.

"Być jak Audrey Hepburn" to literatura współczesna, ale kierowana raczej do młodych kobiet. Wątpię, by starsze panie lub dojrzałe kobiety odnalazły się tu tak sprawnie jak ja. 
Błędy, które popełniała Lisbeth, jej niepewność, powolne dojrzewanie oraz otwieranie się na świat były mi znajome. Powiem więcej, były mi bliskie.

Stworzyłyśmy więź, która uczyniła mnie jej największą przeciwniczką i zwolenniczką. Chyba nie jestem w stanie napisać nic obiektywnego, ponieważ to tak, jakbym próbowała oceniać najlepszą przyjaciółkę wiedząc, że każdemu z nas zdarzają się momenty zapomnienia. Każdy z nas pragnie czegoś więcej. Chcemy dosięgać gwiazd i czasami po prostu musimy wspiąć się po kłamstwach. To złe, to niedobre. To wręcz karygodne, a jednak... jeżeli nawet tego nie robimy, to pragnienie drzemie gdzieś głęboko w nas.


Co więcej?


"Być jak Audrey Hepburn" to przyjemna encyklopedia ciekawostek na temat aktorki, ale stanowią one jedynie tło dla historii Lisbeth i jej rodziny. 
To właśnie grono najbliższych dziewczynie osób odgrywa, wprawdzie drugoplanowe, ale niezwykle ważne i znaczące role. 
Wszystkie wykreowane postacie są barwne, złożone i warte wspomnienia. Nadają książce charakteru. Stanowią zabawną, domową, trochę melancholijną ramę, bez której wszystkie słowa nie tworzyłyby tak zgranej kompanii. Razem z garścią rodzinnych sekretów i modowym klimatem dają niezapomniany efekt. 


O "Być jak Audrey Hepburn" nie da się, ot tak, zapomnieć. To książka lekka, idealna na zimowe wieczory, dla czytelniczek z otwartym i młodzieńczym umysłem lub dużą dozą zrozumienia. 



Książka przeczytana i zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kobiece
Dziękuję :)
Recenzja jest w całości moją subiektywną opinią.

Kryśka

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top