Mężczyzna lekkich obyczajów, czyli 'Manwhore +1'

"Manwhore +1", Katy Evans


Najpierw było dzikie pożądanie. Moje. Tej książki.
Potem poranione wargi i drżące dłonie.
Tydzień przeminął, gdy próbowałam spętać swoje podekscytowanie.
Czekałam na najbardziej dogodny moment. Dość długi okres czasu, w którym zdołam przeczytać całą książkę bez strachu, że będę musiała przerwać w najbardziej pikantnym momencie. 
I tak dotrwałam do soboty.
Właśnie wtedy znikłam dla świata.

Mężczyzna


Jest coś naiwnego w nas, kobietach, które czytają romanse. 
Pożądamy mężczyzn będącymi wytworami naszej wyobraźni, pragniemy wcielić się w role głównych bohaterek. Choć na chwilę przenieść się do świata fantazji, pieniędzy, honoru i intensywnej, prawdziwej miłości. 

Przekształcenie szarej, nudnej codzienności w rycerski romans XX wieku wydaje się jedyną drogą do chwili rozpusty. Do dotyku jedwabiu i mocnych, silnych dłoni. Jak wszystkie romantyczki, chcemy więcej. Mocniej. Bardziej. 

Przede mną stoi ponad metr osiemdziesiąt idealnie kontrolowanej męskiej siły, odzianej w perfekcyjnie skrojony garnitur. Kwintesencja diaboliczności w Armanim: kwadratowa szczęka, błyszczące ciemne włosy, no i oczywiście to przenikliwe spojrzenie.

Dlatego, z każdą przewróconą stroną, nasze oczekiwania rosną. 
Czytając "Manwhore" wiedziałam, że stanie się jedną z moich sztandarowych książek. Jednocześnie obawiałam się, czy nie pożałuję później tej deklaracji. "Manwhore +1" mogło okazać się rozczarowaniem, które bolałoby jeszcze przez długie lata. 

Odczytując pierwszą stronę już wiedziałam. Na skórze pojawiła się gęsia skórka. Źrenice rozszerzyły się. Oddech przyśpieszył. Drżącymi palcami przewracałam kolejne strony. Próbowałam nasycić się literami, słowami, a później zdaniami. Celebrowałam.

"Manwhore +1" okazała się równie dobra jak swoja poprzedniczka. O ile w "Manwhore" podobała mi się zachowawczość tekstu, lekka powściągliwość przebijająca ze stron, która cechowała zarówno Rachel, jak i Sainta, o tyle część druga zaskoczyła mnie nagromadzeniem emocji i nieskrępowaniem. 

Pisałam o barierach, które oddzielały czytelnika od bohaterów. Tutaj one nie istnieją. Dotykamy, błądzimy dłońmi, odczuwamy razem z bohaterami. Wielu mogłoby założyć, że uznam to za wadę. Nic bardziej błędnego. Właśnie tej wolności i bezpośredniości bodźców potrzebowaliśmy. 

Relacja, która do tej pory była niewinnym romansem, musiała w końcu przekształcić się w coś poważniejszego. Posmak niedopowiedzeń już by nie wystarczył. Pragnęliśmy nieokiełznanych emocji. Evans nam je dała.

Lekkich


Powiedzieć, że zaaprobowałam nowo dodaną swobodę, to za mało, ale trochę trwało zanim przekonałam się do zmian w relacji Rachel - Malcolm. Myślę, że wiele czytelniczek napotka barierę, gdy przyjdzie im zaakceptować rewolucję, jaką rozpoczęła autorka.
Polecam Wam samym określić się w tej kwestii.

Jestem człowiekiem pełnym wad, nadziei i strachu, silnym i słabym, i niezależnym - oraz zakochanym w nim (...). Jestem dumna z tego, kim jestem. Jestem dumna z tego, co sobą reprezentuję.

Za każdym razem, gdy wzdychałam do Malcolma, zastanawiałam się, gdzie właściwie leży siła tego cyklu. 
W stylu? Bohaterach? Świecie przedstawionym? "Manwhore +1" jest bardzo dobrym romansem. Pełnym ulotnych pocałunków, śmiałych westchnięć i dzikich rozkoszy. Jednak każda z nas zdaje sobie sprawę, jak odległe jest prawdziwe życie, od tego, co czytamy.  

Mimo to, nie odkładamy książki, bo Evans zaoferowała nam interesującą fabułę rodem z bajki, niegłupią bohaterkę i silnego, seksownego bohatera. Osadziła ich w określonym miejscu i czasie oraz otoczyła barwnymi postaciami. 
Już samo to czyni książkę interesującą i wartą uwagi, ale mam także wrażenie, że w każdą ze swoich książek, Evans przelewa kilka kropel marzeń i nieuchwytnych pragnień. Że udaje jej się zwizualizować coś, co trzepocze w naszych umysłach.

Obyczajów


Minął już tydzień od chwili, gdy skończyłam "Manwhore +1" i wciąż wzdycham tęsknie na myśl o Saincie. Mam wrażenie, że żyje we mnie wychudzona, nieodkryta i zaniedbana romantyczka, która każdego dnia pragnie wyjść na wolność, ale świat jej na to nie pozwala. Na szczęście, istnieją książki.
Myślę, że teraz mogę odetchnąć na najbliższe miesiące i ponownie poświęcić się lekturom bardziej wymagającym, choć do Evans wrócę kiedyś z rozkoszą. Na pewno nie będzie to rozczarowaniem.


Książka przeczytana i zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kobiece
Dziękuję :)
Recenzja jest w całości moją subiektywną opinią.

Kryśka

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top