Powstańmy! Czerwoni niczym świt, czyli 'Czerwona królowa'

"Czerwona królowa", Victoria Aveyard


Powiem szczerze, że nie miałam w planie jej czytać, ale jakoś tak mnie naszło. Nie jestem zawiedziona, ani rozczarowana, ale też nie jestem specjalnie zachwycona.
W wielu punktach autorka sięgnęła po znane i kochane elementy, które pojawiają się w każdej tego typu książce.

1. Nie wiem, czy tylko ja to zauważam, ale wszystko opisywane jest w bardzo specyficzny sposób. Nigdy do końca nie wiem, czy autorki robią to specjalnie, czy może to taka naleciałość, która ujawnia się przy książkach typu "Igrzyska śmierci". Jednakowoż, odczuwam to bardzo dosadnie właśnie w chwilach, gdy główna bohaterka zgłębia swoją psychikę albo otoczenie.

2. Ahh, mamy też romans. Mrr, czego chcieć więcej. Ale, ale... O dziwo, nie jest to główny wątek, na którym mamy się skupiać, ani ta miłość nie jest znowu taka oczywista. Ci, którzy przeczytają, zrozumieją o czym mówię. Doprawdy, sprytne zagranie pani Victorio...
Aby zaostrzyć Wam apetyt powiem, że nic nie jest takie jakie się wydaje, a słowa jednego z bohaterów - "Każdy może zdradzić każdego" - rozbrzmiewają do samego końca.

3. Stali bohaterowie, jak: zły król, rewolucjoniści i szukająca-ocalenia-dla-wszystkich-prócz-siebie główna bohaterka, występują gęsto, często i nagminnie. Są przewidywalnymi i nieszczególnie zgłębionymi postaciami. Mare, która jest tytułową "Czerwoną królową" jest... zmienna. W sumie, nie poznałam jej dobrze, nie wryła mi się w pamięć, ani nie wykazała się niczym specjalnym. Jak by to powiedzieć? W tej kwestii zawiało sztampowością. Otwórzcie jakąkolwiek inną książkę, a znajdziecie to samo, tylko że z innymi imionami.

4. Koniec książki miał trzymać w napięciu i ukazać zadziorność i niezłomność Mare. Cóż, ponownie, zawiało nudą, przewidywalnością <bo przecież muszą wyjść następne części> i oklepanymi frazesami. Padłam! Jak babcię kocham! Przeczytajcie, dojedźcie do końca i znajdźcie momenty, które mnie rozbawiły. Są dość... widoczne. Autorka usilnie próbuje ucharakteryzować Mare na silną, niezależną i wgl. taką fest, fest, podczas gdy wszystko to jej wina i w sumie powinna się bać, a nie zgrywać butną.

5. Sytuacja też jest wszystkim świetnie znana. Ciemiężeni, ciemiężcy, krew, walka, rewolucja. Nie mam nic przeciwko takiemu zarysowi świata przedstawionego. I muszę szczerze przyznać, że tutaj autorka raczej wyszła obronną ręką.

No i nie jestem takim znowu potworem, więc wymienię kilka punktów, które wyróżniają książkę. Bo, mimo że zajeżdża swoimi poprzedniczkami, to jednak ma w sobie świeżą krew.

1. Bardzo spodobał mi się pomysł stworzenia kast na podstawie koloru krwi. Pomysłowe, oryginalne i ciekawe.

2. Okładka jest genialna, a sam tytuł przyciąga wzrok. Podobnie jak pierwsze rozdziały, choć mnie odrzuciły. To, że przyciągają stwierdzam obiektywnie po dłuższym zastanowieniu i konsultacji, chyba przejadłam się "tego typu" książek. I wypadałoby je jakoś nazwać, a nie wciąż i wciąż przytaczać zwrot "tego typu", który nic nie wyjaśnia, a co najwyżej stawia więcej znaków zapytania. O jakież to książki mi chodzi? :) Nazwijmy je więc Kosogłosami. Wydaje mi się, że własnie ten cykl, cykl: Igrzysk śmierci, rozpowszechnił Kosogłosy.

3. Trzeba również ponownie wspomnieć o intrydze, którą uplotła autorka. Nikt chyba nie przewidział kto, gdzie, kiedy i w jaki sposób stanie się zdrajcą.

4. Prawie bym zapomniała! Co za hasło! Strzał w dziesiątkę! Zagrzmiało, łupnęło i wywołało gęsią skórkę.


"Powstańmy. Czerwoni niczym świt"


Co Wy sądzicie o "Czerwonej królowej"? Zgadzacie się ze mną, czy może macie ochotę mnie zlinczować? :)


Wyzwanie 2015 - 28/50

Kryśka

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top