"Gwiazd naszych wina", John Green
Gdyby nie film, na który natknęłam się przypadkiem, prawdopodobnie nigdy nie przeczytałabym tej książki. Rak to jątrzący się i zainfekowany temat, którego wolę nie poruszać w żaden sposób. Jednak film wywarł na mnie mieszane uczucia i musiałam poprzeć się książką, aby móc z czystym sercem wyklarować swoje myśli.
W ten sposób trafiłam na bloga, tworząc dla Was ten wpis.
Bardzo utwierdziłam się w przekonaniu, że fenomen książki polega głównie na jej tematyce. Autor zrobił bardzo odważny krok, próbując otworzyć nam oczy i pozwolić nam spojrzeć na raka z perspektywy chorego. Jego wysiłek, abyśmy 'zaznajomili' się z chorobą i nie bali się jej, ma sens i przynosi efekty. Faktycznie, po przeczytaniu nabiera się pewnego dystansu do śmierci i cierpienia. Zmienia się nasz stosunek do chorych.
Niewątpliwie da się też odczuć rys młodzieżowy. Chwilami, aż za bardzo. Powaga równoważy się z humorem i normalnością w zaskakująco dobry sposób. Ogólnie można powiedzieć, że jest to książka dla przedstawicieli każdego pokolenia. Czyta się szybko i bardzo wciąga, a bohaterowie są, hmm, nie są do końca realni. Pół na pół. Ma to swoje dobre i złe strony, zależy od tego, co lubi czytelnik.
Zaraz zgłębię otchłań minusów. Momencik.
Trzeba też przyznać, że autor postarał się, żeby wszystko miało podwójne, głębsze znaczenie. Metafora goni metaforę. Cytat popycha cytat. Łacina wchodzi na łacinę. Ale ma to swój urok. O to chodziło, choć chwilami cała ta otoczka, ten metaforyczny, topiący nas przekaz, przysłania prawdziwą historię i denerwuje.
Jest jeszcze gorzej, gdy miesza się z patetycznością, która, żeby nie kłamać, wylewa się z każdej strony. Można znaleźć wiele elementów, które są typowe dla powieści młodzieżowej. Bardzo dużo jest słodkich, wzruszających sytuacji, które nijak się mają do zamysłu autora. Zamysł był taki, aby rzucić nam książkę, która przybliża śmierć, humorystycznie i z lekkim jadem rysuje rzeczywistość osób chorych, a jednocześnie zawiera w sobie ważne przesłania i prawdziwą miłość.
Troszkę się to wszystko wymieszało, trochę na siebie powchodziło i zdecydowanie, chwilami, a może i częściej, nie współgrało.
Bohaterowie tacy jak Hazel czy Gus zagarniają sobie sympatię czytelnika, ale bardziej od nich polubiłam Isaaca. Niepomiernie wkurzał mnie tato Hazel, który non stop płakał i szlochał. Nie uważam, że płacz jest niemęski, ale, na litość Boską!, jej mama w ogóle nie płacze, a on tylko wylewa łzy.
Nie wiem, książka nie wzbudziła we mnie jakiś burzowych, gwałtownych odczuć. Mogę powiedzieć, że jest dobra, ale nie jest fenomenalna i odkrywcza. Jak dla mnie za dużo cytatów i patosu, ale niektórzy tak wolą, więc zależy od Waszych gustów. Trochę fajnych przesłanek i kilka ciekawych przemyśleń. Co jeszcze zirytowało? Brak zakończenia. (Uwaga spoiler!)
Hazel znajduje list od Gusa i... koniec. The End. Trochę lipnie, ale tak chyba miało być, w sensie, nawiązanie do "Ciosu udręki", książki, do której wciąż wracają bohaterowie.
Odczuwam lekkie rozczarowanie, bo spodziewałam się, że książka będzie lepsza od filmu. Budzi się we mnie również chęć do zgłębienia twórczości tego autora, ale musi walczyć z niechęcią do patosu i przesady. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Kryśka
Siostra mi smęci o tej książce. Jest w stanie wydać na nią swoje kieszonkowe, bo zachwaliły jej tę lekturę koleżanki... A ja tak ciągle nie wiem co o niej myśleć, bo czasem mam wrażenie, że największy szum robi się przy książkach, które są dobre, ale nie urywają guzików. Ja póki co sobie ją odpuszczam, rak zbyt bolesne spustoszenie zrobił w moim otoczeniu, więc nie chcę rozdrapywać ran. Poza tym tak często o nowotworach (jako przyczynie śmierci) się ostatnio pisuje, że już mnie ten temat mdli... Wolę obrać cebulę, niż kolejny raz czytać ckliwą historię, do której autor powinien załączyć gratis chusteczki.
OdpowiedzUsuńzgadzam się całkowicie :/ i faktycznie głośno zawsze jest dookoła książek, które są po prostu przeciętne, a te najświetniejsze pozycje są spychane w szary kąt :( jak mówisz, cebula w rękę i można omijać co gorsze książeczki :D najczęściej te które mają nieść jakieś "przesłanie" strasznie zajeżdżają patosem, tutaj mierziły mnie szczególnie wszechobecne cytaty i sentencje, różne takie niepotrzebne
UsuńTo miała być chyba w założeniu książka dla młodzieży, więc... chyba chcieli w tym morzu łez rzucić kilka tratw ratunkowych, w postaci mądrości ludowej. ;) Jakoś do młodych dotrzeć trzeba, może najskuteczniej przez wzruszenie? Piernik wie.:)
Usuń