Pierwotność szarpiąca za serce, czyli 'Ocalenie Callie i Kaydena'

"Ocalenie Callie i Kaydena", Jessica Sorensen


Pierwsza część cieszyła się bardzo dużym powodzeniem. "Przypadki Callie i Kaydena" zawładnęły sercami czytelniczek na całym świecie. Zakończenie spowodowało zatrzymanie akcji serca u wielu kobiet i dziewcząt.

Kiedy w ich oczach zabłysnął strach, obawa przed brakiem kontynuacji, wydano część drugą. "Ocalenie Callie i Kaydena" jest, według mnie, książką diametralnie inną od "Przypadków...". Czemu? Dlaczego używam tak mocnych sformułowań?
O ile część pierwsza była typowym romansem z mocnym rysem psychologicznym i wielką dawką emocjonalnych przeżyć bohaterów, o tyle część druga jest swoistym rozliczeniem. Można powiedzieć, że jest to jedna, wielka kropka nad "i". Od początku do końca Callie, Kayden, a także bohaterowie poboczni rozpoczynają powolny i żmudny proces uzdrowienia.
Nie napotkacie tu akcji. To po prostu jedna, zbiorowa refleksja.
Ludzie zwykle widzą to, co chcą widzieć, ale to nie czyni z nich złych osób.
Nie jest to złe, ale dziwi. Raczej mamy do czynienia z powrotami, rozstaniami, płaczem, krzykami, jękami i całym tym zbiorem "to już koniec, ale dowalę czymś melo-drama".
W "Ocaleniu Callie i Kaydena" pojawia się kilka scen w stylu "on goni ją, ona jego", "muszę odejść, bo nie zasługuję na nią/niego", ale są przytępione, z braku lepszego słowa.
Nie rażą po oczach, ponieważ otacza nas nieprawdopodobny ocean smutku i żałości. Naprawdę. Ciężko przez to przebrnąć, czyni to książkę o wiele trudniejszą w przyjęciu, niż gdyby autorka postawiła na prosty romans. To zrozumiałe.
Wspomniane wyżej "dramatyczne sytuacje" nie mają tak silnego wydźwięku z racji pasywności bohaterów. Oni nie walczą, nie krzyczą, nie podejmują gwałtownych działań. Mogę śmiało powiedzieć, że płyną z prądem i czekają na to, co nowego przyniesie los. Są dla siebie środkami uspokajającymi. Rozumieją się nawzajem i dzięki temu spokojnie oczekują na przyszłość. Nie wywierają na siebie presji, ale są jednocześnie świadomi swojej obecności.
Chyba wszyscy przed czymś uciekamy. Tylko że wciąż próbuję zrozumieć, co to jest...
Tak naprawdę, Callie i Kayden, mimo że są głównymi bohaterami i to oni prowadzą narrację, nie stworzyli dla mnie tej książki. Byli zbyt bladzi, niecharakterni. Bardziej skłoniłabym się ku stwierdzeniu, że zamiast być ludźmi z krwi i kości, zostali ukształtowani na wzór emocji. Ile razy o nich myślę, tyle razy przez moje myśli przewija się jątrząca się rana. Jakby autorka próbowała spersonifikować uczucia.
Nie polubiłam ich, ale też nie wywołali negatywnych odczuć, po prostu byli. Człowiek bardziej skupiał się na otaczających go emocjach, niż na tym, co akurat robią bohaterowie. Dziwna przeprawa.
"Ocalenie Callie i Kaydena" nie jest tak dobre jak pierwsza część, przynajmniej według mnie, ale nie da się ukryć, że ma w sobie pewną surowość, pierwotność, która dociera do naszych serc.
Kryśka

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top