Zdradliwy skurczybyk, nieposłuszna miłość i uniwersalizm, czyli 'Love, Rosie'

"Love, Rosie", Cecelia Ahern 


Książka została wcześniej wydana pt.: "Na końcu tęczy".

Akcja rozgrywa się w Irlandii, dokładniej w Dublinie. Oczywiście, "zwiedzamy" z główną bohaterką również inne miejsca jak: Boston, czy Connemary, ale są to zaledwie epizody, biorąc pod uwagę, że najważniejsze, wręcz przełomowe wydarzenia mają miejsce w Dublinie. Chyba, że się mylę, albo coś... Nigdy nic nie wiadomo i w ogóle.

Witamy, witamy Rosie Dunne, najbardziej przeciągniętą przez życie kobietę wszech czasów.  Jeśli akurat nie zachodzi w ciąże i nie ukrywa miłości do najlepszego przyjaciela, to pławi się w nieszczęściu bycia sobą. Mąż to zdradliwy skurczybyk, miłość jest uparta i nie chcę zmienić obiektu pożądania, a praca jest niczym dwie matematyki w tym samym dniu-przerażająca i okropna.

Słyszałam tak wiele pozytywnych komentarzy o filmie, historii i nawet książce, że grzechem byłoby nie wziąć do ręki tej lektury i nie uraczyć słowami swojego mózgu. Dlaczego użyłam słowa "nawet"? Tak dla wyjaśnienia, bardzo niewiele osób z tych, które wygłaszały opinie o filmie, przeczytało książkę, co jest CAŁKOWICIE  karygodne. Halo! Film nie jest tak samo dobry, jeśli zna się właściwą historie, którą przekazać nam może tylko książka, no, ale to temat na inny post.

Opis powyżej oddaje wszystkie perypetie, wzloty i upadki Rosie. Najbardziej, co oczywiste, przypadły mi do gustu chwile, gdy wszystko wychodziło u bohaterki na prostą. Już, już miała być ze swoją miłością. Już, już miała dostać wymarzoną pracę. Ale nie! Jakże okrutnie los z nami pogrywa każdego dnia. Rosie jest postacią uniwersalną, do której każdy z nas może się odnieść. Jej życie, to tak naprawdę nasze, tylko trochę urozmaicone o kilka dużych katastrof. Czy my nie przeżywamy tego samego zawodu, gdy nasz najlepszy przyjaciel (w przypadku Rosie był to Alex) żeni się z jakąś lafiryndą?

Czy nie płaczemy po nocach na wieść o niechcianej ciąży? Czy każdy z nas nie czuje się pod koniec tygodnia, a czasami już na jego początku, zbyt przytłoczony życiem, żeby dalej walczyć? Wtedy też wpadamy w marną egzystencje, którą toczymy z większym lub mniejszym wysiłkiem przez resztę lat, które nam pozostały. Rosie, jako bohaterka, ma to do siebie, że jest niezłomna. Prawdziwie niezłomna, bo cokolwiek by się nie działo i jak wiele by nie płakała, cierpiała i krzyczała na los, w końcu podnosi się i idzie dalej. Przy czym nie odpuszcza jak wielu z nas. Nie. Goni marzenia mimo wszystko. Popychana przez bliskich, rodzinę i przyjaciół gna przez życie z lepszym lub gorszym efektem.

W książce w sumie nie chodzi o samą Rosie, Alexa czy ich rodziny. Ważny jest uniwersalizm historii i postaci. Nie zawsze uda nam się od razu złapać miłość na haczyk. Nie od razu dostaniemy pracę, o której marzyliśmy. Bliskie nam osoby z czasem odchodzą. Podejmujemy złe i dobre decyzje, które kształtują nas jako ludzi. I co najważniejsze, musimy pamiętać, że zła decyzja, to też decyzja i jej konsekwencje musimy wziąć "na klatę" czy też garb i wio do przodu.

Pomysł na przedstawienie historii w formie listów, e-maili i wiadomości jest zabawny i dobrze dopasowany do naszych czasów. Chronologia została zachowana dość skrupulatnie, więc nie gubimy się w latach i wątkach. Jest humor, ból, przyjaźń, miłość i poświęcenie, czyli wszystko, czego można żądać od książki. No i ten uniwersalizm! Ach!


Wyzwanie 2015 - 11/50

Kryśka

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top